“Cudów nie ma!” rzekłby David Hume, jeden z największych myślicieli szkockiego Oświecenia. Jego bezkompromisowo sceptyczna filozofia skierowana była przeciw twierdzeniom religii i metafizyki. Ale i w bardziej przyziemnych kwestiach może się okazać bardzo przydatna.
Podstawą naszej wiedzy jest dla Szkota doświadczenie. Ale co to właściwie znaczy? Niektórzy “doświadczyli” spotkań z kosmitami, więc trudno wierzyć we wszystko, co doświadczenie podpowiada. Filozof przeprowadził więc skrupulatną krytykę tego co naprawdę możemy stwierdzić na podstawie danych zebranych tą drogą. Już samo takie podejście jest warte uznania w dzisiejszych czasach, gdy stale jesteśmy bombardowani coraz to nowymi danymi.
Hume uważał, że to czego możemy być pewni to jedynie biernie odbierane przez zmysły fakty (jak np. widzę przed sobą komputer) i relacje między ideami oczywiste same przez się (2+2 = 4, trójkąt ma trzy kąty itp).
Takie wnioski są bardzo zachowawcze. Przykładowo nie możemy stwierdzić, że pociągnięcie za spust spowodowało wystrzał strzelby. Możemy jedynie powiedzieć, że najpierw widzieliśmy pociągnięcie za spust, a potem usłyszeliśmy wystrzał. Sam związek przyczynowo-skutkowy jest niemożliwy na gruncie empirycznej obserwacji.
W nieco mniej radykalnej formie zasada “korelacja to nie to samo co zależność” wykorzystywana jest w różnych badaniach do dziś. Wielkim zagrożeniem dla każdego badacza, od lekarza po analityka giełdowego jest zbyt pochopne uznanie współwystępujących zjawisk za współzależne. Przykładowo, bardzo często pokazuje się gigantów w jakiejś branży i próbuje ich naśladować. Czasami bardzo dosłownie. Ale z tego, że Steve Jobs chodził w czarnym golfie i odniósł wielki sukces nie wynika, że każdy kto zamieni marynarkę czy bluzę na czarny golf wkrótce zostanie właścicielem drugiego Apple…
Według szkockiego filozofa tym co sprawia, że dostrzegamy związki przyczynowo-skutkowe jest przyzwyczajenie, że po zdarzeniu A zawsze następuje B. Ale nie oznacza to, że tak musi być!
Według Hume’a większość naszej “wiedzy” którą posługujemy się na co dzień jest ze swej istoty niepewna i powstała w wyniku myślowych nawyków, które z praktycznej konieczności wykonujemy. Jeżeli jednak nie można być pewnym prawdziwości jakichś zdarzeń nie jest rozsądnym traktowanie ich jako niepodważalnych dogmatów.
Wiele osób, które zrewolucjonizowały jakąś branżę zrobiło to właśnie dlatego, że potrafili zdystansować się od przekonań, które wszyscy wyznawali. Gdy w XIX wieku “wiedziano”, że dalszy rozwój spowoduje niedobór owsa dla koni i zastanawiano się jak tym niedoborom zaradzić, niektórzy spojrzeli z dystansu na odwieczne zasady jakimi rządziła się branża transportowa i wymyślili najpierw kolej, a później samochód. Okazało się, że “prawda” jakoby transport nie mógł obejść się bez koni była w rzeczywistości złudzeniem.
“Nie można z tego “co jest” wnioskować o tym “co powinno być” to najpopularniejsze streszczenie koncepcji przez XX wiecznych badaczy nazwanej “gilotyną Hume’a”.
Szczególnie w ubiegłym stuleciu wywołała ona poważną dyskusję wśród etyków. To co powinniśmy robić i jak powinniśmy się zachowywać nie jest faktem, ani matematyczną relacją, nie jesteśmy więc tego w stanie z całą pewnością stwierdzić. Owszem, możemy rozmawiać o tym, co inni uważają za słuszne, ale to inna sprawa niż to co naprawdę jest słuszne.
O ile w etyce to czy uznamy zasadę gilotyny Hume’a za słuszną wiąże się z wielką stawką, o tyle w pracy zawodowej jest to świetne podejście do tego by wyzwolić swoją kreatywność z okowów uznanych w branży zwyczajów. Świadomość tego, że “to jak się robi” jest wyłącznie zwyczajową praktyką, która w odpowiednich warunkach może okazać się błędna sprawia, że dużo łatwiej nam ją podważyć.
Trzeba jednak pamiętać, że Hume nie był sceptykiem totalnym.
Nie popadał w nihilizm i nie odrzucał w codziennym życiu zdrowego rozsądku. Jego filozofia miała w sobie praktycznego ducha i skłaniała się nie do tego, by odrzucać powszechne mniemania, lecz by traktować je z dystansem i wiedzieć, kiedy można z nich zrezygnować.